21 sierpnia 2008
Wywiad - Gala nr.4/2005r.
Dziś przedstawiam Wam wywiad z Kate z 2005r. Bardzo dziękuję Stardust :)
"W moim magicznym domu "
Nominację do Złotych Globów już dostała, do Oscara dostanie za chwilę, a o nagrodę angielskiej akademii filmowej BAFTA rywalizuje sama ze sobą. Jurorzy wyróżnili ją bowiem aż za dwie główne role, w Marzycielu i Zakochanym bez pamięci. Kate Winslet bardzo się stara grać dobrze, ale nie za często.
Dokładnie czyta scenariusz, sprawdza, czy zdjęcia nie pokrywają się z planami wakacyjnymi, zapomina zapytać o honorarium i podpisuje kontrakt. Kate Winslet nie pracuje dla pieniędzy. Na dom zarabia jej mąż, reżyser Sam Mendes. Ona może sobie pozwolić na granie dla przyjemności. Instynkt pomaga jej wybrać popisowe role, ale zaraz po pracy każe wracać do dzieci.
GALA: Czy podobnie jak bohaterowie Marzyciela masz swój Neverland, czyli magiczny świat?
KATE WINSLET: Wierzę, że taki magiczny świat można sobie samemu wykreować. To zabrzmi jak banał, ale mój Neverland to moja rodzina. Kiedy bawię się z moimi dziećmi, 4-letnią Mią i rocznym synkiem Joem, czuję się tak, jakbym nigdy nie dorosła i nie musiała tego robić. Rzeczywistość ze wszystkimi problemami, z szukaniem logiki i sensu przestaje wtedy obowiązywać. Kiedy byłam mała, z młodszym bratem Jossem wdrapywaliśmy się na stół i wyobrażaliśmy sobie, że jak odpowiednio wysoko podskoczymy, to zaczniemy latać. To był efekt lektury Piotrusia Pana. Teraz muszę uważać na moją córeczkę, która także jest fanką Piotrusia Pana. Wierzy, że ludzie mogą latać.
GALA: Sporo grasz, ale starasz się jak najwięcej czasu spędzać z dziećmi. Czy naprawdę możliwe jest pogodzenie kariery ze szczęśliwym życiem rodzinnym?
K.W.: Paradoksalnie właśnie w tym zawodzie jest to możliwe. Tak naprawdę pracuję, kiedy chcę. Dni, kiedy wychodzę z domu o 6 rano, a wracam dopiero wieczorem, by wykąpać dzieci i położyć je do łóżka, w ciągu całego roku jest raptem kilka. Nie biorę na siebie zbyt dużo pracy. Rocznie gram w jednym, ewentualnie w dwóch krótszych filmach. Z podziwem patrzę na młode matki, które codziennie wstają o świcie, biegną do pracy, robią zakupy, gotują, sprzątają i mają jeszcze siłę, by pobawić się z dziećmi. I tak jest przez cały rok.
GALA: Czyli jesteś matką, która bywa aktorką, a nie odwrotnie.
K.W.: Dokładnie tak. Często robię sobie wolne. Moje dzieci są jeszcze małe, nie chcę, żeby ominęły mnie ważne momenty w ich życiu. Co nie znaczy, że nie lubię już mojej pracy. Przeciwnie. Gdybym jednak musiała dokonać wyboru, bez wahania postawiłabym na dom i dzieci.
GALA: Przypuszczam, że twój mąż, reżyser Sam Mendes, nigdy by na to nie pozwolił. Wolałby chyba sam opiekować się Joem i Mią.
K.W.: To prawda, jako ojciec i mąż sprawdza się znakomicie. Kiedy byłam w ciąży z Joem, Sam wziął urlop, żeby być ciągle przy mnie. Jeżeli tylko może, pomaga mi w domu. Staramy się tak planować naszą pracę, by zawsze jedno z nas było z dziećmi. Jeśli Sam reżyseruje w Ameryce, to ja staram się wtedy zostać w naszym domu w Anglii. Podobnie jak ja on też nie należy do ludzi, którzy kręcą film za filmem albo tygodniami nie wychodzą z teatru. Ma zdrowe podejście do pracy.
GALA: Często powtarzasz, że macierzyństwo pomaga w graniu. Co masz na myśli?
K.W.: Nie mogłabym wiarygodnie zagrać Sylvii, głównej bohaterki filmu Marzyciel, gdybym sama nie była matką. Kiedy jeszcze przed urodzeniem Mii powierzono mi rolę matki, strasznie się z nią męczyłam. Nie miałam pojęcia, co się wtedy odczuwa, jak się człowiek zachowuje, jak porusza. Zwróciłaś uwagę na "poręczność" mojej bohaterki? Samotna, z czwórką dzieci, a tak świetnie daje sobie z nimi radę. Wie, jak wykorzystać biodro, ramiona czy plecy do zabawy albo do przenoszenia dzieci. Ktoś, kto nie jest matką, nie ma o tym pojęcia.
GALA: Rola Rose w Titanicu zrobiła z ciebie gwiazdę, a ty zaraz uciekłaś do kina artystycznego, do niezależnych produkcji: Święty dym, Iris, Zakochany bez pamięci. Dlaczego?
K.W.: Zagrałam w Titanicu, bo zakochałam się w scenariuszu. No i marzyłam o pracy z Jamesem Cameronem i Leonardem DiCaprio. Wybierając role, nigdy nie myślę, czy film ma szansę być hitem i czy dzięki temu uda mi się podwyższyć moją gażę. Mam charakter poszukiwaczki przygód, lubię ryzyko i eksperymenty. Dzięki Titanicowi poznałam wątpliwy urok bycia gwiazdą. Moje zdjęcia pojawiały się na okładkach kolorowych magazynów. Nieznani ludzie opowiadali, jaka to niby naprawdę jestem. To było straszne. Chciałam zniknąć, poświęcić się pracy nad jakimś kameralnym projektem. Musiałam dojść do ładu z samą sobą, przypomnieć sobie powody, dla których chcę grać. Dlatego skoncentrowałam się na niskobudżetowych produkcjach. Duże pieniądze potrafią szybko zniszczyć najlepszego aktora. Kiedy sprawdza się tylko stan konta w banku, traci się spontaniczność, radość grania. Kocham swój zawód, więc gwiazdorstwo mnie nie interesuje.
GALA: Pewnie dlatego wciąż mieszkasz w Londynie, a nie w Los Angeles. Chociaż z drugiej strony coraz więcej hollywoodzkich gwiazd przeprowadza się do Europy. Jak myślisz, dlaczego?
K.W.: W Londynie, a nawet w Nowym Jorku, ludzie nie przywiązują aż takiej wagi do swojego wyglądu jak w Los Angeles. Zdają sobie sprawę, że ich kariera nie zależy tylko i wyłącznie od płaskiego brzucha czy gładkiej skóry. Operacje plastyczne, liftingi, wstrzykiwanie botoksu, codzienne bieganie o 5.30 rano - moim zdaniem to koszmarne dziwactwa. Zamiast godzinami katować się w siłowni, Europejczycy wolą spotkać się z przyjaciółmi, pójść do restauracji albo do teatru. W Londynie ludzie po sześćdziesiątce nie wstydzą się ani tego, jak wyglądają, ani tego, że nie są już tak sprawni jak dwadzieścia lat temu. Potrafią też żartować z samych siebie, z przemijającego czasu. Starzeją się z godnością. Hollywoodzkie próby przechytrzania natury, te wszystkie "rewelacyjne" diety i cudowne zabiegi, wydają mi się po prostu śmieszne.
GALA: Ale żeby zagrać w Marzycielu, sama zafundowałaś sobie dietę odchudzającą.
K.W.: Musiałam schudnąć, żeby wcisnąć się w gorset. Talii osy, jaką miałam raz w życiu właśnie w tym filmie, nigdy już chyba nie odzyskam. Nie żałuję. Lubię siebie w pełniejszym wymiarze.
GALA: Lubisz odsłaniać ciało przed kamerą?
K.W.: Nie mam zahamowań. Jestem aktorką, a ciało aktora to nic innego jak jego kostium. Oczywiście zdarzały mi się trudne momenty na planie. Na przykład w Świętym dymie kręciliśmy scenę, w której na oczach wszystkich robię siusiu. Za to nie miałam żadnych problemów ze sceną w filmie Iris, gdzie nago pływam w basenie, a kamera filmuje mnie pod wodą. Po urodzeniu drugiego dziecka wreszcie zrozumiałam, że po tylu zmianach, jakie zaszły w moim organizmie, nie mogę wymagać od siebie nienagannej figury. Teraz czuję się bardziej zrelaksowana i pogodzona z tym, jak wyglądam. Już nie myślę: "O Boże, znów przytyłam, pora zacząć się katować".
GALA: Wiem, że nie lubisz niczego planować i dlatego na pytania o przyszłość odpowiadasz, że chciałabyś pracować w sklepie...
K.W.: Ależ ja naprawdę bardzo lubię pracę w delikatesach, zwłaszcza z zagranicznymi towarami. Jako młoda dziewczyna tak sobie kiedyś dorabiałam. Bardzo fajne, spokojne zajęcie. Gdyby nagle okazało się, że nie widzę dla siebie ciekawych ról, to właściwie dlaczego nie miałabym wrócić za sklepową ladę? Poza tym z moją siostrą Beth zastanawiałyśmy się nad założeniem żłobka albo szkoły pielęgniarskiej. Chciałbym zrobić coś sensownego dla dzieci. Nie żartuję. Nie wiem dlaczego to tak ludzi dziwi. Nie wierzysz mi? Trudno.
Rozmawiała Mariola Wiktor
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz